Praca zdalna w IT — część II — motywacja

Cezary Olborski
6 min readMar 30, 2020

Różni ludzie mają różne źródła motywacji. Można o tym pisać bardzo dużo, ja się skupię tylko na jednym negatywnym źródle i przejdę do pozytywów. Niektórzy motywują się bardzo niskimi pobudkami u których źródeł często leży niska samoocena. Trzeba się zastanowić czasami dlaczego biegniemy i dlaczego chcemy być szybsi, lepsi od innych. Dlaczego chcemy się odróżnić i dlaczego wymusić realizację naszego pomysłu. Czy to że ja osobiście wygram jest też wygraną zespołu w którym pracuję? Z niskiej samooceny często wychodzi potrzeba ciągłego porównywania się, a za sukces uznaje się wygraną w takim właśnie porównaniu. Mam ileś lat i jestem w jakimś miejscu. Jaki mam dom, jaki samochód, do jakich szkół chodzą moje dzieci, jaki mam laptop, zegarek, telefon, ubrania, gdzie jeżdżę na wakacje. To jest grupa tych celów do których realizacji wystarczą pieniądze. Żeby mieć pieniądze trzeba albo być bardzo sprytnym, albo pracować. Niestety najczęściej to drugie. Jak już jestem w sieci takich porównań i potrzebuję pieniędzy żeby wygrywać w nich i to dużo pieniędzy, może się okazać że moją główną motywacją do pracy są pieniądze. Piszę o pracy więc na tym się skupię. Czy to złe, że pieniądze są motywacją do tego jak spędzam sporą część dnia? Według mnie nie, ale wszystko zależy od tego co trzeba robić, żeby zarobić te pieniądze. Bardzo często jak organizuję zespoły, to staram się znaleźć różnych ludzi, z różną motywacją. Wiele razy spotkałem dobrych rzemieślników, którzy pracowali na przyzwoitym poziomie i w określonych godzinach, nigdy nie brali komputerów do domu, bo po pracy mieli już inne życie. Czy byli motywowani tylko potrzebą zarobienia pieniędzy? Tego nie wiem i realnie nie musi mnie to interesować, bo też nigdy nie stosowałem praktyk typu „zrób coś bo cię zwolnię”, albo „jak czegoś nie zrobisz to nie dostaniesz premii”. Świat IT jest teraz na tyle super, że dobry specjalista pierwszy pomysł by wyśmiał, a drugiego raczej zawsze starałem się unikać, hołdując podejściu, że lepiej pracować systematycznie ze średnią prędkością niż mieć zrywy „bo premia”. Niestety w tej grupie ludzi mogą być też zupełnie negatywne jednostki. Pracując w jednej firmie nie mogłem zrozumieć dlaczego zawsze pod koniec dnia wszystkie toalety są zajęte. Jak poszedłem pracować do innej firmy i zobaczyłem to samo, to oświeciło mnie z miejsca. Tam siedzą ludzie którzy czekają na koniec dnia. Tato, co dziś ciekawego zrobiłeś w pracy? A no nic synku, przesiedziałem pół dnia w łazience czekając na koniec dnia. Inny przykład: “ahh jak się było młodym to się pisało, do rana się siedziało”. No niestety jak widać nie wszyscy, niektórzy najlepsze lata spędzają w łazience czekając na koniec dnia. Długo się można nabijać.

Jakie pozytywne źródła lubię? Najkrócej chyba mógłbym to nazwać realistycznym dążeniem do ideału. To jest przewaga artysty nad rzemieślnikiem. Rzemieślnik może zrobić 1000 takich samych rzeźb i cieszyć się, że ostatnia udała mu się tak dobrze jak pierwsza, skończyć pracę fizycznie zmęczony ale zadowolony. Taka praca jest potrzebna i bez takich ludzi projekt by się nie udał. Za to artysta, chce każdą rzeźbę zrobić lepszą, szuka, rozwija się, doskonali warsztat, wychodzi z pracy zmęczony, czasami niezadowolony, nie jest tak, że każda rzeźba wychodzi mu lepiej niż poprzednia, ale całościowo trend dąży do doskonałości. Jak sobie pomyślimy, że taki artysta jest częścią zespołu IT, gdzie ważny jest wspólny sukces, transparentność tego co robimy, otwartość na krytykę i różne perspektywy patrzenia dzięki stosowaniu praktyk typu „code review”, to zamiast zamykającego się w sobie ninja, możemy mieć członka zespołu który będzie patrzył na rozwiązanie całościowo i wynik całości będzie jego sukcesem, a nie tylko jego własny. Oczywiście nie możemy mieć z zespole samych artystów, tak jak nie możemy mieć samych rzemieślników.

Ja jestem zdania, że w życiu powinno się robić to co się lubi. Ludzie mają różne charaktery, niektórzy lubią pokonywać kolejne dni w cierpieniu i zabijać się dążąc do celu. Na logikę jednak powinno być jak w fizyce - trzeba znaleźć miejsce do którego przykładając najmniejszą siłę otrzyma się największy efekt. Robić to co idzie łatwo i przyjemnie, a przy tym daje to konkretne efekty. Niestety realia są takie, że nie każdy potrafi znaleźć w sobie taki talent. Z drugiej strony wydaje mi się, że takie coś można też wypracować i mając podejście „artysty”, nawet zmieniając dziedziny po kilku latach zrozumieć że to zajęcie jest właśnie tym w którym się odnajdujemy.

Praca którą lubimy jest z miejsca bardziej efektywna, a w męczarni nawet najlepsze praktyki oszukiwania samego siebie, nie są w stanie zapewnić nam długotrwałej wysokiej efektywności. Motywacji musimy szukać wewnątrz siebie, a nie przez zewnętrzne porównania, wtedy wszystko staje się prostsze.

Wracamy do pracy zdalnej.

Organizacja pracy

Często w projekcie Agile nie mamy całej wiedzy o tym, co będzie dalej. Możemy mieć jakieś najlepsze własne przypuszczenia, więc najgorsze to zabetonować te przypuszczenia i później robić kolejne zadania próbujące naciągać rzeczywistość do jakichś wcześniejszych założeń.

Teraz moje podejście jest takie, że zadania są totalnie nieopisane, ale przy pracy rozproszonej na małe zespoły, praktycznie dzień po dniu podejmuje się jakieś decyzje i obserwuje ich rezultaty. To jest jak ciągły refaktoring kodu w TDD, nigdy nie wiadomo co nas może spotkać, ale przy dobrej woli funkcjonalność która powstaje powinna być coraz lepsza i bardziej dostosowana do potrzeb biznesowych.

Dokładnie takie podejście mam w jednym z moich aktualnych projektów i widzę tego konkretne korzyści. Moim klientem jest startup, a wiadomo że cele i docelowi klienci takiej firmy mogą się zmieniać. Cel, który postawiłem sam sobie, to w miarę możliwości tworzenie rozwiązania które, będzie elastyczne na tyle żeby bez ponoszenia dużych kosztów mogło zostać dopasowane do zmian koncepcji biznesowych. To się rewelacyjnie sprawdza. Przykładowo, potrzebujemy użyć jakiegoś innowacyjnego komponentu w architekturze naszej aplikacji. Pierwsze co robimy to szukamy jakie są możliwości na rynku, sprawdzamy rozwiązania darmowe i komercyjne, ja sobie szacuję koszty zastosowania i patrzę jak później może wyglądać utrzymanie tej technologii. Jeżeli na dzień dzisiejszy, zastosowanie czegoś wygląda względnie prosto i nie powoduje jakiegoś dużego kosztu, a też firma dostarczająca ten komponent jest na tyle popularna że gwarantuje to jakąś stabilność, wtedy używamy tego, obserwując efekty. Czasami z takiego podejścia mogą być spore zyski, czasami jakiś koszt. Jednak dobre monitorowanie tego co się dzieje, może spowodować że ewentualny koszt będzie zminimalizowany. Pisząc monitorowanie nie muszę tutaj myśleć, że “o ja wielki manager będę doglądał stada baranów, bo sami to przecież sobie nie poradzą”. Wspólne rozumienie tego co robimy, zdecydowanie zwiększa szansę na wspólne poczucie odpowiedzialności, a to już powoduje, że mamy zupełnie inną sytuację niż w projekcie zarządzanym przez człowieka z batem. To jest zupełnie inne podejście niż w korporacji. Jeżeli wyobrazimy sobie zespół z jednym dominującym samcem alfa, który różnymi sposobami pokazuje swoją wyższość i koniecznie musi pokazywać, że jest przewodnikiem stada, bo jeszcze korporacja uznałaby że nie jest potrzebny, to możemy się spodziewać że pomysły które realizuje ten człowiek, są jego pomysłami. Jeżeli taki człowiek nie jest liderem, tylko nadzorcą z batem, to cała odpowiedzialność coraz bardziej skupia się na nim i ile on “wyciśnie”, tyle będzie zrobione. Bardzo łatwo w takiej sytuacji o porównania ludzi z zespołu, faworyzację lub nie do końca uczciwe traktowanie. Efekt jest tego taki, że motywacja tych ludzi, którzy fizycznie muszą wykonać pracę, od której zależy sukces, jest niska i zaczynają się zachowywać jak trybiki. Czy ja jestem potrzebny w tej maszynie? Pomysłu nie rozumiem, nie mam do niego wkładu, ale jakoś się kręcę więc widocznie pracuję. Bez względu na to, czy zespół ma 3, 10 czy więcej osób, to czy zadanie się uda, zależy tylko od kierownika, on jasno pokazuje swoją odpowiedzialność za to i dominując wymusza realizację wszystkiego dokładnie w taki sposób, jaki jest w jego głowie. Myślę, że poziom bezmyślności tego wymuszenia rośnie wykładniczo wraz ze wzrostem rozmiaru zespołu. Im większy jest zespół, tym bardziej odległy jest poziom takiego zarządzania i mniejsza świadomość tego co faktycznie robią ludzie w zespole.

Monitoring w znaczeniu takim jak mnie interesuje, to wspólna świadomość tego co robimy i jakie decyzje wspólnie podejmujemy dzień po dniu.

Zapraszam do części trzeciej w której będę pisał o zaufaniu, kontaktach międzyludzkich, o tym kto się nadaje a kto nie i podsumuję cały cykl.

https://medium.com/@cezaryolborski/praca-zdalna-w-it-cz%C4%99%C5%9B%C4%87-iii-zaufanie-74704551014e?sk=6eb9cdcfa1e38e7b77d676cf36994ded

--

--